Jan Machoń

Jan Machoń

Urodzony 8 stycznia 1913 r. w Stoczku jako najmłodsze dziecko w rodzinie. Ochrzczony w kościele parafialnym w Czemiernikach. Wzrastał w atmosferze nasyconej miłością, zgodą, a także duchem religijnym i patriotycznym. Od wczesnego dzieciństwa pomagał rodzicom w pracy w gospodarstwie, gdzie zdobywał wiedzę i doświadczenie, które w dalszym życiu bardzo mu się przydało. Odziedziczone po rodzicach gospodarstwo prowadził wraz z siostrami Karoliną i Marią. Pomagał im również pielęgnować rodziców obłożnie chorych aż do ich śmierci. Nigdy nie odmówił wsparcia tym, którzy się do niego zwracali. Był człowiekiem wielkiego serca, życzliwości ciepła i uśmiechu. Emanował dobrem. Był również wzorem uczciwości i rzetelności w pracy, odważnie przeciwstawiał się złu. Do każdego zadania przystępował z zapałem, poświęceniem i odwagą. Nie zrażały go trudności na jakie napotykał przy realizacji zamierzonych celów. A przeszkód nie brakowało. Ogromnie pracowity, bezinteresowny, sumienny, skromny w sposobie bycia. Dbał zawsze o swój wygląd zewnętrzny o czystość i odpowiedni ubiór. Żył nie izolując się od świata znosząc nierzadko trudy i przeciwności czasów w jakich przyszło mu żyć. Wśród wielu zalet różnych odcieni, miłości, wrażliwości i własnego spojrzenia na sprawy ludzkie, nie może zabraknąć miłości ojczyzny. Dał własne świadectwo życia. Mimo panującego reżimu komunistycznego i wojującego ateizmu pozostał do końca przy zasadach moralnych i własnych przekonaniach. Będąc aresztowanym za AK osadzony przez osiem miesięcy na Zamku Lubelskim przypłacił to utratą zdrowia. Mimo to kontaktował się z partyzantami i niósł zawsze pomoc tam gdzie była potrzebna. Ciągła służba innym i bezinteresowne poświęcanie się było na porządku dziennym.

Naukę na poziomie podstawowym pobierał w rodzinnej miejscowości, ale przez całe życie interesował się historią i literaturą Polski. Wieczorami po pracach w gospodarstwie przy lampie naftowej lub karbidowej czytał głośno dla całej rodziny najlepsze utwory naszych poetów i pisarzy. Lubił także muzykę i pieśni szczególnie patriotyczne i religijne. W towarzystwie kolegów i koleżanek śpiewał wieczorami pieśni partyzanckie. Kochał przyrodę, każda pora roku była dla niego godna podziwu.

Zachwycał się kwiatami, śpiewem ptaków jednym słowem wrażliwa dusza na piękno. Kochał również swoją ojczyznę, swoją wioskę i rodzinę. Dużo czasu poświęcał na pisanie kroniki rodzinnej, notowanie ważniejszych wydarzeń, wyszukiwanie korzeni genealogicznych. Zdawał sobie sprawę jaka będzie to kopalnia ciekawych wiadomości rodzinie, saga ich rodu. Niestety te notatki zaginęły.

Życie jego to głównie praca i głęboka modlitwa. Po pracowitym dniu często do godziny 24 klękał wraz z siostrą Marią przed obrazem Chrystusa Cierpiącego, aby wspólnie odmówić różaniec. Znaczenie modlitwy cierpienia i pracy wypełniało jego życie. W każdą niedzielę i święto starał się uczestniczyć we Mszy św. Czasem graniczyło to z heroizmem. W 1940 r. kiedy była zima tysiąclecia zdecydował się pojechać do kościoła w niedzielę przy 40 stopniowym mrozie. Kochał kościół i jego obrzędy, przyjaźnił się z księżmi, uczestniczył we wszystkich uroczystościach. Cechowało go przyjmowanie z pokorą woli Bożej, bo był przekonany, że zawsze jej towarzyszy pomoc Boża i błogosławieństwo. Rozmiłowany w modlitwie pogłębiał swe życie duchowe przez nabożeństwa do Serca Pana Jezusa i świadczył swym życiem o Bogu. Fundamentem życia Jana i Marii była wspólna modlitwa na zakończenie dnia. Stworzyli mały kościół domowy.

W 1972 r. został sparaliżowany w momencie, kiedy z wielkim przejęciem planował jak najpiękniej przyjąć w parafii wędrujący obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Przez następne 17 lat przykuty do łóżka nie miał kontaktu ze światem zewnętrznym, jedynie przez okno w grubym murze. Nie mógł obserwować i podziwiać przyrody, którą bardzo kochał. Załatwienie wózka inwalidzkiego było w tym czasie zupełnie niemożliwe, dlatego uwięziony w murach własnego domu podczas długiej choroby był zaledwie kilka razy na dworze. Były to wyjątkowe dni, kiedy kościół obchodził „dzień chorego”. Na specjalne Msze św. mężczyźni z rodziny wynosili go na rękach, umieszczali na wozie i wieźli do Czemiernik. Nierzadko samotny z wielką radością i uśmiechem witał odwiedzających go w domu. Tylko mimiką mógł wyrazić swoje zadowolenie. Wzruszał się do łez. Wszystko rozumiał co do niego mówiono, ale nie mógł na to odpowiedzieć.

Żył skromnie i cicho, nie skarżył się na swój los i tak cicho odszedł. Głęboka wiara, wielka miłość i cierpienie uczyniły jego zwyczajne życie nadzwyczajnym. Ten szkic do biografii Jana zaledwie sygnalizuje i przybliża jego postać, przykładne życie, uznanie dla cichej zwyczajnej świętości